8 maja.
św. Stanisław biskup

Czcić tobie zacnej krainy patronie,
Ziomku nas; święty, synu zacnej zielni!
Gdy Kościół w smutku, a lud we łzach tonie,
Módl się do Boga za ziomkami swymi.
|
|
.
8 maja
Żywot świętego Stanisława,
biskupa i Męczennika
(Żył około roku Pańskiego 1079)
LEKCJA (z listu świętego Pawła do
Żydów, rozdział 5, wiersz 1-6)
Bracia! Każdy najwyższy kapłan z ludzi wzięty, dla
ludzi postanowiony bywa w tym, co do Boga należy, aby
ofiarował dary i ofiary za grzechy. I żeby umiał być
wyrozumiałym dla nieświadomych i błądzących,
ponieważ i on sam obłożony jest słabością. I
dlatego, jak za lud, tak i za samego siebie powinien
ofiarować za grzechy. A nikt sobie sam czci nie bierze,
jeno ten, co wezwany jest przez Boga, jak Aaron. To też
Chrystus nie sam siebie wywyższył, gdy stał się
Najwyższym kapłanem, ale który doń powiedział: Synem
Moim jesteś ty, Jam ciebie dziś urodził. Jak i na
innym miejscu mówi: Ty jesteś kapłanem na wieki wedle
porządku Melchizedeka.
EWANGELIA (Jan rozdz. 10, wiersz
11-16)
Onego czasu rzekł Jezus do faryzeuszów: Jam jest
pasterz dobry: dobry pasterz duszę swą daje za owce
swoje. Lecz najemnik, i ten, co nie jest pasterzem,
którego owce nie są własne, widzi wilka
przychodzącego i opuszcza owce i ucieka; a wilk porywa i
rozprasza owce. A najemnik ucieka, bo jest najemnikiem i
nie obchodzą go owce. Jam jest pasterz dobry i znam
moje, i znają Mnie moje. Jak mnie zna Ojciec, tak i Ja
znam Ojca, a duszę Moją kładę za owce Moje. I inne
owce mam, które nie są z tej owczarni, i trzeba, abym
je przyprowadził: i posłuchają głosu Mego, i stanie
się jedna owczarnia i jeden pasterz.
* * *
Wielki ten i szerokiej sławy Męczennik Chrystusa,
patron nasz, pociągnąć powinien każdego rodaka przede
wszystkim do rozpamiętywania jego żywota, bo jak na
własnej, przyrodzonej ziemi osadzony szczep prędzej
się krzewi, bujniej rośnie i cenniejszy owoc wydaje,
tak ten żywot świętego Stanisława na tobie,
Czytelniku, rodaku, prędzej i głębsze wywrzeć winien
wrażenie.
Bardzo często zdarza się bowiem, że królowie i
książęta, obałamuceni podłym pochlebstwem, lub dumni
ze swej potęgi, puszczają się na życie wyuzdane,
wyrzekają się prawideł i zasad moralności i cnoty,
uciskają poddanych i dają im najgorszy przykład
życiem swoim. Atoli z drugiej strony Kościół święty
wytwarza mężów, którzy nie bacząc na żadne względy
światowe, tym potężnym władcom bez bojaźni mówią
słowa prawdy.
Takim mężem nieustraszonej odwagi był św.
Stanisław, syn Wielisława i Bogny Szczepanowskich,
szlachetnych w cnocie i bojaźni Bożej. Przyszedł, on
na świat w roku 1030 we wsi Szczepanowie pod miastem
Bochnią, o mil pięć od Krakowa odległej. Ojciec jego,
człowiek wielkiego znaczenia i niemałych dostatków,
ufundował w Szczepanowie kościół pod opieką
świętej Magdaleny, do której małżonkowie
szczególniejsze mieli nabożeństwo. Gdy długo byli
bezdzietnymi, ofiarowali Bogu, że jeżeli im pozwoli
doczekać się potomstwa, dziecko to poświęcą chwale
Bożej. Pan Bóg wysłuchał ich modlitwy, albowiem Bogna
po trzydziestoletnim pożyciu małżeńskim porodziła
syna, któremu nadali imię Stanisław, jakby mówili:
Stań się sława z niego Bogu i Kościołowi świętemu!
Stanisław, od młodości skromny, wstydliwy,
stateczny, do nauk i do nabożeństwa pochopny, iścił w
sobie wszystko, czego rodzice po nim się spodziewali,
nie mieli przeto żadnej potrzeby pobudzać go do cnót.
Kiedy podrósł, oddali go do Gniezna, gdzie kwitnęły
naówczas nauki, po czym posłali go na dalsze nauki do
Francji. Tam, w Paryżu, przykładał się Stanisław
pilnie do nauk, a szczególniej do prawa duchownego.
Wróciwszy do Polski, wykształceniem i postępkami
pełnymi cnót zwrócił na siebie powszechną uwagę.
Biskup krakowski Lambert, poznawszy Stanisława, zaczął
go namawiać do stanu kapłańskiego. Stanisław
ociągał się zrazu, albowiem postanowił wstąpić do
zakonu, ale potem uległ namowom biskupa i z jego rąk
przyjął święcenia kapłańskie. Gdy biskup Lambert
przeniósł się do wieczności, jego następcą zgodnie
wybrano Stanisława. Pokorny kapłan długo się wahał
przyjąć to dostojeństwo, wymawiając się
nieudolnością, ale w końcu, jakkolwiek pełen bojaźni
przed odpowiedzialnością, jaka go na tej godności
czekała, przyjął rządy diecezji mając lat
trzydzieści sześć.
Wysoki stan, który wielu pychą nadyma, Stanisława
skłaniał do tym większej pokory, bo widząc, że
więcej przykładem własnym zdziała, niźli mową,
całe życie swoje do tego zastosował. Przydał sobie
postów, przywdział włosiennicę jako śmiertelną
koszulę, umartwiał ciało i coraz pilniej modlitwy
odmawiał. Pałał też miłością wielką ku
zbawiennemu nawracaniu błądzących dusz do Boga.
Okazywał wielkie miłosierdzie i politowanie nad nędzą
bliźniego i nie mógł patrzeć suchym okiem ani z
próżną ręką na cudzą nędzę, dopóki mu dochodów
starczyło. Kwitnęły w nim wielkie cnoty i zdobiły
skronie jego jakby korona z drogich kamieni zrobiona.
Wiara mocna, pokora uprzejma, czystość anielska,
łaskawość wdzięczna, sprawiedliwość nieodmienna,
męstwo nieustraszone, karność baczna, wzgarda tego
świata, wypełniały całe jego serce.
Sam odwiedzał plebanie i doglądał służby Bożej
dla pożytku dusz ludzkich, a zarazem gorliwie czuwał
nad kapłanami, aby czyste i pobożne życie wiedli. Co
mu czasu od prac kościelnych zbywało, to spędzał na
modlitwie. Spisane miał wszystkie wdowy, ile ich miał w
diecezji, i radził o ich potrzebach oraz o sieroctwie
dziatek, i nic mu milsze nie było, jak wstawiać się za
nimi i bronić ich przed niesprawiedliwością, jeżeli
były godne tej obrony i wiodły życie podług
przykazań Bożych. Dochodami kościelnymi ani domu
swego, ani krewnych nie bogacił, ażeby chleba ubogim
nie ujmować. Krzywdy swojej długo nie pamiętał i z
serca ją bliźniemu odpuszczał.
Te wysokie cnoty chrześcijańskie i kapłańskie
Stanisława, przy których stał jak opoka twardy i
nieustraszony, naraziły go na wielkie przykrości ze
strony ówczesnego króla polskiego, Bolesława
Śmiałego. Bolesław ów był czwartym z kolei
następcą Bolesława Chrobrego. Wielki miłośnik
ojczyzny, odznaczał się nie tylko cnotami żołnierza,
lecz był kiedyś i nabożny, dbały o szerzenie chwały
Bożej, atoli do cnót owych przymieszały się wady i
grzechy bardzo szkodliwe. W karaniu był okrutny, w
szczęściu hardy, w uporze niepohamowany, a co najgorsza
nie znał miary w rozkoszach cielesnych i wielkie
wywoływał zgorszenie.
Widząc to święty Stanisław, udawał się do niego
i słowami Boskimi zaklinał, przedstawiając mu gniew
Boga, utratę zbawienia, hańbę majestatu królewskiego,
zgorszenie poddanych i ze łzami go błagał, aby się
upamiętał.
Król pięknymi słowy za upomnienia dziękował,
udawał wstyd za niecne postępki, ale w sercu był tym,
czym dawniej.
Pewnego razu, dowiedziawszy się o wielkiej urodzie
Krystyny, żony Mścisława z Bużenina, nie mogąc jej
darami skłonić do niewierności wobec męża, nasłał
na jej dom żołnierzy, kazał ją porwać ku zgorszeniu
wszystkich poddanych, uwięził u siebie i żył z nią,
a potem i potomstwo z nią miał, ale Pan Bóg karał
jego niemoralność, bo każde dziecko, które się
rodziło, było słabe, szpetne i gdy dorastało,
szalone.
Jawne to cudzołóstwo oburzyło wszystkich w
narodzie, nikt jednak nie śmiał otwarcie wystąpić.
Oczy wszystkich zwrócone były na św. Stanisława, jego
też uproszono, aby króla o to cudzołóstwo jawnie
skarcił.
Święty Stanisław nie wymówił się od tego
obowiązku i upatrzywszy czas, pojechał do Wrocławia,
gdzie Bolesław rad przemieszkiwał (cały Śląsk był
podówczas nieoddzielną częścią państwa polskiego) i
tam jawnie go upomniał przed dworzanami, mówiąc:
"Królu, nie godzi się tobie mieć żony brata
twego! Długoż jeszcze takie zgorszenie dawać będziesz
twemu ludowi? Czemuż nie pomnisz na Boga, na duszę
swoją, na majestat królestwa swego? Nie boisz się,
królu, pomsty Bożej, która może spaść na ciebie, na
potomstwo i królestwo twoje?" Król nie chciał
słuchać tych upomnień, a potem, zniecierpliwiony, z
gniewem odprawił biskupa i zaczął przemyśliwać, jak
by go mógł zelżyć i skrzywdzić. Sposobność ku temu
wkrótce się nadarzyła.
Święty Stanisław kupił był dla Kościoła wieś
Piotrowin nad Wisłą, w ziemi lubelskiej, od dziedzica
Piotra. Ten wziął pieniądze, nie dał jednak biskupowi
żadnego poświadczenia i wkrótce potem umarł.
Skorzystał z tego król i namówił synowców zmarłego
Piotra, Jakuba i Sulisława, aby się upomnieli o wieś,
jako nieprawnie nabytą. Jakub i Sulisław zgodzili się
na to i pozwali świętego Stanisława przed sąd
królewski, który się odbywał pod niedaleką od
Piotrowina wsią Solcem nad Wisłą.
Święty Stanisław zawezwał wprawdzie świadków
sprzedaży Piotrowina, ale żaden z nich z obawy przed
królem świadczyć nie chciał. Świątobliwy biskup
uciekł się wówczas do Pana Boga i po gorącej
modlitwie oświadczył, że samego Piotra z grobu
wydobędzie i stawi na świadka. Król i dworzanie
śmiać się zaczęli i nazwali świętego Stanisława
szalonym, on jednak, pełen ufności w Bogu, udał się w
uroczystej procesji do Piotrowina, gdzie leżał zmarły
dziedzic Piotr, kazał otworzyć grób i odkryć
spróchniałe już ciało i pomodliwszy się, rzekł do
umarłego: "Piotrze, w imię Trójcy świętej
rozkazuję ci: wstań, pójdź do sądu i daj świadectwo
prawdzie!" Piotr powstał z grobu i przybrał dawne
ciało, a święty Stanisław zawiódł go przed króla i
rzekł: "Oto masz królu samego Piotra, od którego
wieś kupiłem! Przekonaj się, że to nie ułuda, ale
ten sam człowiek, mocą Bożą z grobu
wskrzeszony!"
Król, dwór i lud wszystek oniemiał z podziwu nad
tym cudem, Piotr zaś potwierdził wobec wszystkich
kupno, a potem obróciwszy się do synowców, zgromił
ich i nakłaniał do pokuty za niegodziwy postępek wobec
biskupa.
Król, skruszony, przysądził wieś świętemu
Stanisławowi i Kościołowi, po czym Święty
odprowadził Piotra do grobu, w którym wskrzeszony znowu
w proch się obrócił.
Ucichł teraz nieco gniew króla przeciw biskupowi,
ale po niedługim czasie odnowił się z następujących
powodów: W roku 1078 doszło do wojny między Polską a
Rusią. Bolesław pokonał księcia ruskiego i zabrał
Kijów, który go tak usidlał swoją świetnością, że
zapomniał o wszystkim i oddał się próżnowaniu,
zbytkom i rozkoszy, a tym czasem w kraju wszczął się
nieład. Na domiar złego wiele niewiast zaparło się
cnót domowych, a niektóre, mniemając, że ich
małżonkowie poginęli na wojnie, wchodziły w nowe
związki. Gdy wieść o tym doszła do Kijowa,
zatrwożone rycerstwo porzuciło chorągwie królewskie i
pospieszyło do kraju. Za nimi ze wzburzonym sercem
ruszył król Bolesław.
Teraz spadła na zbiegłe spod chorągwi rycerstwo
straszliwa zemsta królewska. Król dał się porwać
swemu pierwotnemu, gwałtownemu i dzikiemu charakterowi i
nie dość, że w okrutny sposób zaczął karać samych
zbiegów, ale i na ich żonach szukał srogiej zemsty.
Przed biskupem Stanisławem otwierały się teraz dwie
drogi: milczeć, albo wzorem prawdziwych sług
Chrystusowych otwarcie stanąć w obronie prawa
chrześcijańskiego i uciśnionych. Biskup wiedział, że
wystąpienie przeciw szalejącemu z gniewu królowi grozi
mu wielkim niebezpieczeństwem, mimo to jednak, wierny
swoim ideałom, tym samym, które święty papież
Grzegorz VII wyraził słowami: "Lepiej jest
cielesną śmierć z rąk tyrańskiego władcy ponieść,
niż milcząco przyzwolić na deptanie
chrześcijańskiego prawa", bez wahania kilkakrotnie
go upominał, a gdy upomnienia nie odniosły żadnego
skutku, rzucił na niego klątwę.
Klątwa była dla panujących katastrofą, gdyż
wykluczając ich ze społeczności kościelnej i
zabraniając innym wszelkiego z nimi obcowania, wyrywała
im poprostu władzę z rąk, choćby nawet Kościół nie
połączył z nią dodatkowego obostrzenia w postaci
zwolnienia poddanych od posłuszeństwa. Nie dziw więc,
że i panujący i bezwzględni zwolennicy władzy
państwowej uważali ją przez długi czas za zbrodnię,
a biskupa, który kiedyś przysięgał władcy
wierność, a później ośmielił się rzucić na niego
klątwę, za zdrajcę, zasługującego na surową karę.
Całkiem innym zasadom hołdowali reformatorzy kościelni
XI wieku. Według nich opozycja przeciw niesłusznym
żądaniom władzy lub niezgodnemu z prawami
chrześcijańskimi postępowaniu nie była
przeniewierstwem, lecz prostym obowiązkiem
chrześcijańskim. "Jak zaś poddanie niewolników
względem życzeń pana, - pisał w roku 1085 jeden z
najszlachetniejszych i najwięcej stanowczych
zwolenników Grzegorza VII, Bernard z Konstancji - jak
posłuszeństwo dzieci względem rodziców, a żony
względem męża tylko tak daleko sięgać winno, jak
daleko z nim nie łączy się pogwałcenie praw bożych,
tak samo wierność poddanych względem władcy nie jest
bezwzględną. Gdyby się te granice zapoznawało i
chciało okazywać posłuszeństwo nawet wtedy, gdy ono
się staje nieposłuszeństwem względem Boga, tedy
byłoby ono już nie wiernością, lecz przeniewierstwem
i krzywoprzysięstwem. W takim bowiem wypadku nie może
być mowy o tym, że się dba o istotne dobro władzy, co
przecież przysięgający swym panom w pierwszej linii
obiecują".
Stanisław wiedział, czym jest klątwa dla
panującego, i wiedział, jakie skutki może ona
wywołać, boć przecież właśnie w tym czasie
szarpała cesarstwem rewolucyjna burza, którą
wywołała klątwa rzucona przez Grzegorza VII na cesarza
Henryka IV, jak również, znając charakter Bolesława,
niewątpliwie przeczuwał, jakie gromy ściągnie na swą
głowę, mimo to jednak, gotów bronić prawa bożego i
kościelnego przeciw każdemu, kto ośmieliłby się je
pogwałcić, nie cofnął się przed tą
ostatecznością, i gdy nie pomogły ostrzeżenia,
wyklął srożącego się władcę.
Biskup, ujmujący się za pokrzywdzonymi, których
król uważał za swoich wrogów, nawołujący króla do
poprawy i pohamowania okrucieństwa, które zaczynało w
kraju wywoływać bunt, musiał się wydać jemu i jego
zwolennikom zdrajcą i wspólnikiem buntowników. I to
wywołało katastrofę, która sprowadziła zgubę nie
tylko na biskupa ale i na szukającego nierozumnej pomsty
króla.

Święty
Stanisław
Było to dnia 7 kwietnia roku 1079. Biskup Stanisław
odprawiał właśnie mszę św. w kościele św. Michała
na Skałce, gdy pod kościół przybył król Bolesław i
kazał go swej drużynie porwać sprzed ołtarza. Być
może, że chciał, aby wykonano na nim karę obcięcia
członków, na tę bowiem karę skazał go jako rzekomego
zdrajcę stosownie do ówczesnych zwyczajów. Spotkawszy
się z oporem swych ludzi, którzy bali się
zbezcześcić świętość kościoła i targnąć się na
biskupa przy ołtarzu, porwany dzikim gniewem sam wpadł
do świątyni i zabił go uderzeniem miecza w głowę, po
czym kazał żołnierzom wynieść ciało i posiekać na
drobne części. Tak przeleżały święte szczątki
kilka dni, bo nikt nie miał odwagi zbliżyć się do
nich z obawy przed zemstą królewską, gdyż mniemano,
że wedle zwyczaju zostały oddane na pastwę dzikim
zwierzętom, aż wreszcie kilku kanoników pochowało je
pod gołym niebem przy wejściu do kościoła św.
Michała.
Straszliwa zbrodnia króla wywołała w całej Polsce
głębokie oburzenie, pod wpływem którego wybuchł
bunt, tak nagły i powszechny, że Bolesław niemal przez
wszystkich opuszczony, musiał uchodzić wraz z żoną i
synem na Węgry, gdzie wkrótce potem został
zamordowany. Późniejsza legenda głosi, że schronił
się do klasztoru benedyktynów w Osjaku w Karyntii i
przez osiem lat spełniał z pokorą najniższe posługi
w obrębie murów klasztornych; imię swoje wyjawił
dopiero przed śmiercią, składając pierścień z
królewską pieczęcią w ręce opata.
Zwłoki św. Stanisława leżały w ziemi koło
kościoła św. Michała do roku 1089, po czym zostały
uroczyście przeniesione do kościoła katedralnego na
Wawelu i pochowane w kamiennym grobowcu, na znak
szczególnej czci wzniesionym nieco nad posadzkę.
Wkrótce potem zaczęły się przy nim dziać rozliczne
cuda, które utrwaliły powszechną opinię o
świątobliwości Męczennika, mimo to jednak, wskutek
zamieszek wewnętrznych, jakie wstrząsały Polską przez
długie lata, starania o kanonizację podjęto dopiero z
początkiem wieku XIII. Przyczynił się do tego przede
wszystkim błogosławiony Wincenty
Kadłubek, którego opis życia i
męczeńskiej śmierci św. Stanisława oraz cudów
wzbudził w społeczeństwie polskim pragnienie uzyskania
narodowego świętego. Pierwszym też biskupem, który
zaczął myśleć o kanonizacji Stanisława, był
bezpośredni następca błogosławionego Wincentego na
katedrze krakowskiej, Iwon Odrowąż, a doprowadził ją
do skutku trzeci po nim biskup krakowski, Prandota z Białaczowa,
przy gorącym poparciu błogosławionej Kingi, małżonki
ówczesnego księcia krakowskiego i sandomierskiego,
Bolesława Wstydliwego.
Prandota podniósł z grobu zwłoki męczennika i
kazał spisać cuda zdziałane za jego przyczyną, po
czym zwrócił się do papieża Innocentego IV z prośbą
o wyznaczenie komisji w celu ich sprawdzenia. Papież
przychylił się do prośby i wyznaczył komisję w
osobach arcybiskupa gnieźnieńskiego Pełki, biskupa
wrocławskiego Tomasza i opata lubuskiego Henryka.
Kronika błogosławionego Wincentego Kadłubka i w tym
wypadku odegrała znakomitą rolę, bo jak wynika z
brzmienia bulli kanonizacyjnej, komisja papieska
dociekała właśnie prawdziwości jego opisu życia i
cudów św. Stanisława. Gdy komisja ukończyła pracę i
przysłała sprawozdanie, co nastąpiło w r. 1250,
papież wysłał do Polski franciszkanina Jakuba z
Velletri celem ostatecznego zbadania życia i cudów św.
Stanisława, a gdy i jego orzeczenie wypadło pomyślnie,
w roku 1253 wysłał Prandota na dwór papieski posłów,
którzy mieli się starać o doprowadzenie sprawy do
końca. Akt kanonizacji odbył się dnia 8 września roku
1253, w kościele św. Franciszka w Asyżu, w obecności
tysięcznych tłumów wiernych. Wieść o zatwierdzeniu
czci św. Stanisława przez Kościół napełniła całą
Polskę niewypowiedzianą radością. W niecały rok
później, w dniu 8 maja, odbyła się w Krakowie
uroczystość podniesienia relikwii Świętego i
wystawienia ich ku czci publicznej.
Przybyło na nią oprócz arcybiskupa
gnieźnieńskiego Pełki i legata apostolskiego Opizona
pięciu biskupów polskich, wielu opatów, prałatów,
kanoników i mnóstwo kleru niższego, z książąt -
oprócz pana ziemi krakowskiej i sandomierskiej,
Bolesława Wstydliwego - Przemysław wielkopolski,
Kazimierz kujawski i łęczycki, Ziemowit mazowiecki i
Władysław opolski w towarzystwie mnóstwa panów i
szlachty, oraz ogromne tłumy ludu z wszystkich stron
Polski. Za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej szczątki
św. Stanisława wydobywała z trumny błogosławiona
Kinga i obmywszy je w winie wkładała do relikwiarzy, z
których największy, w kształcie trumienki, sprawiła
własnym kosztem. Ten właśnie relikwiarz złożono na
ołtarzu w pośrodku kościoła, tym samym, w którym od
roku 1184 spoczywały relikwie św. Floriana; inne
rozdano różnym kościołom polskim, a katedrze
gnieźnieńskiej dostał się biskupi pierścień św.
Stanisława.
Kanonizacja św. Stanisława miała dla Polski
niezmiernie doniosłe znaczenie, ponieważ nie tylko
podniosła ducha religijnego w narodzie, ale także
przypomniała wszystkim dawną jedność i potęgę
polityczną Polski.
Były to czasy zupełnego rozbicia politycznego
Polski, spowodowanego podziałem, którego dokonał drugi
z kolei następca Bolesława Śmiałego, Bolesław
Krzywousty. Nie był to podział polityczny w właściwym
znaczeniu tego słowa, gdyż Bolesław podzielił Polskę
na pięć dzielnic, z których cztery miały być
dziedziczne w rodach jego czterech synów, a piąta,
mianowicie krakowska, miała być w rękach najstarszego
członka rodu (seniora), jako pana zwierzchniego całej
Polski - ale po jego śmierci synowie obalili jego
rozporządzenie i zupełnie uniezależnili się od
siebie, wskutek czego w miarę rozradzania się dynastii
zaczęła się Polska rozpadać na coraz mniejsze
cząstki. Za czasów kanonizacji św. Stanisława było
tych dzielnicowych księstw już kilkanaście, zupełnie
niezależnych od siebie i ustawicznie toczących z sobą
wojny. I oto - jak pisze jeden z naszych uczonych - gdy u
grobu św. Stanisława stanęła cała Polska, cały
naród, "otrzymując patrona, poruszył się jednym
uczuciem, w którym tkwił poważny kapitał poczucia
jedności narodowej także pod względem politycznym, tym
bardziej, że już opowieść o życiu Świętego
uczyła, iż za jego czasów Polska była cała i
niepodzielna pod jednym władcą. Otwarcie też dodawano
do opisu cudów, które się działy przy śmierci św.
Stanisława, że na podobieństwo jego posiekanych
członków (które zrosły się cudownym sposobem)
złączy się cała Polska, rozbita na dzielnice". I
to był skutek kanonizacji św. Stanisława równie
ważny, jak jej skutek kościelno-religijny.
Św. Stanisław był wyjątkową postacią w
ówczesnym polskim episkopacie - nie cudzoziemiec, lecz
potomek jednego z swojskich rodów, pierwszy Polak,
którego Kościół zaliczył w poczet świętych,
przedmiot czci siedmiu wieków i u nas i u obcych. Na
przestrzeni siedmiu stuleci, od początków kultu św.
Stanisława aż do czasów dzisiejszych, pośmiertne
dzieje biskupa męczennika są wiernym odbiciem
nastrojów polskiej duszy na tle poszczególnych epok.
Ostatniemu królowi Polski, który na chrzcie otrzymał
imię Stanisława, zabrakło męstwa i mocy charakteru,
zato polscy biskupi szli do więzienia i na wygnanie z
modlitwą o dar męstwa na wzór świętego patrona
Polski, a grób męczennika, ściągając bez przerwy
liczne pielgrzymki z Górnego Śląska, przez sześć
stuleci podtrzymywał na Górnym Śląsku Iskrę
polskości. Przy grobie św. Stanisława jest o czym
pomyśleć!
Cześć św. Stanisława w narodzie polskim
utrzymywała się przez wieki bez żadnego uszczerbku.
Pod jego wezwaniem zbudowano w Polsce około 300
kościołów, młodzież polska udająca się na naukę
za granicę brała go sobie za patrona, a królowie
polscy w wigilię koronacji udawali się w uroczystym
pochodzie na Skałkę, aby polecić się jego opiece.
Modlitwy ich nie były daremne, doznawali jej bowiem -
zarówno jak cały naród - w chwilach nieszczęść i
niebezpieczeństw, których moc ludzka nie byłaby
zdołała odwrócić. Tak było np. w roku 1410, podczas
bitwy pod Grunwaldem, gdy wojskom polsko-litewskim,
zmagającym się z Krzyżakami, ukazał się św.
Stanisław, błogosławiąc im, i w roku 1605 pod
Kircholmem, gdy hetman Karol Chodkiewicz z garstką
wojska stawił czoło potężnej armii szwedzkiej.
Cudowna opieka, którą święty Stanisław
Szczepanowski stale otaczał Polskę i Polaków,
sprawiła, że mijały wieki, czyny wielkich i maluczkich
ginęły w zapomnieniu, a postać tego wielkiego
męczennika trwała w pamięci narodu tak żywa i niczym
niezatarta, jakby świadkiem jego świątobliwego żywota
było każde żyjące pokolenie. Przed srebrną trumną w
katedrze wawelskiej, kryjącą jego relikwie, modlą się
dziś wierni tak samo żarliwie, jak przed wiekami ich
przodkowie, zanosząc przez niego prośby i
dziękczynienia do Stwórcy wszechrzeczy.
Nauka moralna
Ileż to złego przynosi nieposkromiona namiętność!
Gdyby król Bolesław Śmiały był czuwał nad
poskromieniem swoich namiętności, gdyby był
przynajmniej pokornie przyjął napomnienia świętego
Stanisława, nie byłby się naraził na tyle zbrodni,
które później straszną karę z Nieba na cały kraj
sprowadziły.
Podziwiając w św. Stanisławie nieustraszoną
odwagę, z jaką gromił otwarcie króla i wytykał mu
jego błędy, widzimy zarazem, jak występek i
niemoralność prowadzi człowieka do coraz większego
rozbratu z Bogiem. Człowiek, który się poddał
namiętnościom, głuchy jest na upomnienia i na wszelkie
wskazówki, jak ma wrócić na drogę cnoty. Stan tego
obałamucenia trwa przez pewien czas, ale w końcu
nastaje przebudzenie. Jakże jest okropne, jeśli już za
późno żałować za grzechy! Przeto unikajmy występku,
a szczególnie strzeżmy się pierwszego kroku na tej
śliskiej drodze, abyśmy nie wpadli w głębinę
wiodącą do zupełnego potępienia, z której już
bardzo trudno się wydostać.
Modlitwa
Boże, za cześć którego święty biskup Stanisław
poległ z ręki bezbożników, spraw, prosimy, aby
wszyscy jego pośrednictwa wzywający, próśb swoich
zbawiennego dostąpili skutku. Przez Pana naszego Jezusa
Chrystusa. Amen.
św. Stanisław, biskup i Męczennik
urodzony dla świata 1030 roku,
urodzony dla nieba 8.05.1079 roku,
kanonizowany 8.09.1253 roku (lub 17 września ???)
wspomnienie 8 maja
Żywoty Świętych Pańskich
na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937r.
góra
następna strona 
<<
wywołanie menu święci i błogosławieni
.
|