Wywiad z Benedyktem XVIPAPIEŻ TĘSKNI ZA SWOJĄ OJCZYZNĄCastel Gandolfo 5 sierpnia 2006r.Czuję się zawstydzony tym wszystkim, co dzieje się w ramach przygotowań do mojej wizyty. Tym wszystkim, co ludzie robią. Mój dom rodzinny został odmalowany, szkoła zawodowa odnowiła płot, pracował przy tym ewangelicki nauczyciel religii. Uważam to za coś nadzwyczajnego. Wywiad dla Bayerischer
Rundfunk (ARD), ZDF,
Wasza Świątobliwość we wrześniu odwiedzi Niemcy, czy precyzyjniej mówiąc, Bawarię. "Papież tęskni za swoją Ojczyną" - mówili prowadząc przygotowania papiescy współpracownicy. Jakie tematy Ojciec Święty podejmie w trakcie swej wizyty? Czy koncepcja "ojczyzny" należy do wartości, które Wasza Świątobliwość zechce zaproponować w sposób szczególny? Benedykt XVI: - Oczywiście. Powodem podróży jest to, że jeszcze raz chciałem zobaczyć miejsca i ludzi, wśród których rosłem, którzy mnie naznaczyli i ukształtowali moje życie. Chcę podziękować tym osobom. Także przekazać przesłanie, które wykracza poza moją ziemię, co jest konsekwencją mojej posługi. Tematy po prostu wskazały mi uroczystości liturgiczne. Tematem fundamentalnym jest to, że my musimy odkryć Boga, i to nie jakiegoś tam Boga, ale Boga o ludzkim obliczu, ponieważ kiedy widzimy Jezusa Chrystusa, dostrzegamy Boga. Zaczynając od tego, musimy odnaleźć drogi, by spotkać się ze sobą w rodzinach, między pokoleniami, a następnie między kulturami i narodami. Odnaleźć drogi pojednania i pokojowego współistnienia w tym świecie oraz drogi prowadzące ku przyszłości. Tych dróg w przyszłość nie odkryjemy, jeśli nie otrzymamy światła z góry. Nie wybrałem więc jakichś konkretnych tematów. Mogę powiedzieć, że liturgia jest przewodniczką w głoszeniu fundamentalnego przesłania wiary, wpisującego się oczywiście w aktualną sytuację, w której przede wszystkim pragniemy poszukiwać współpracy między narodami i możliwych dróg prowadzących do pojednania i pokoju. Jako papież odpowiada Ojciec Święty za Kościół na całym świecie. Jednak w sposób naturalny ta pielgrzymka skupia uwagę także na aktualnej sytuacji katolików w Niemczech. Obserwatorzy zgodni są, że obecnie panuje dobra atmosfera, także dzięki wyborowi Ojca Świętego. Stare problemy jednak pozostały, choćby dla przykładu: coraz mniej ludzi praktykuje, jest coraz mniej chrztów, a przede wszystkim Kościół wywiera coraz mniejszy wpływ na życie społeczne. Jak Wasza Świątobliwość ocenia aktualną sytuację Kościoła katolickiego w Niemczech? - Powiedziałbym przede wszystkim, że Niemcy należą do Zachodu, nawet jeśli z charakterystycznym dla siebie kolorytem. A w dzisiejszym świecie zachodnim przeżywamy falę oświeceniowego radykalizmu czy też laickości, jakkolwiek byśmy to nazwali. Wierzyć jest coraz trudniej, ponieważ świat, w którym żyjemy jest całkowicie dziełem naszych rąk i w nim - można powiedzieć - Bóg nie jawi się już w sposób bezpośredni. Nie pijemy ze źródła, lecz z naczynia, które dostajemy już napełnione. Ludzie stworzyli sobie sami swój świat i znalezienie w nim Boga staje się coraz trudniejsze. Nie jest to tylko charakterystyczne dla Niemiec, ale coś, z czym mamy do czynienia na całym świecie, a szczególnie w świecie zachodnim. Z drugiej strony Zachód jest dziś mocno doświadczany przez inne kultury, w których pierwotny element religijny jest bardzo silny i są one przerażone oziębłością, jaką napotykają na Zachodzie w stosunku do Boga. Ta obecność sacrum w innych kulturach, nawet jeśli zagadkowa na wiele sposobów, ponownie dotyka świat zachodni, dotyka nas, którzy znajdujemy się na skrzyżowaniu wielu kultur. Także z głębi człowieka na Zachodzie i w Niemczech wznosi się ponownie wołanie o coś "większego". Widzimy, że młodzież poszukuje tego "więcej", widzimy, że w pewien sposób - jak to się mówi - fenomen religijny powraca, nawet jeśli chodzi o niezbyt określone poszukiwania. Jednak w tym wszystkim Kościół jest na nowo obecny, jako odpowiedź oferuje wiarę. Myślę, że ta wizyta, tak samo jak ta w Kolonii, jest okazją do tego, by pokazać jak piękną rzeczą jest wierzyć, że radość wielkiej powszechnej wspólnoty posiada moc pociągającą, że za nią kryje się coś ważnego, że wraz z nowymi ruchami poszukiwawczymi otwierają się nowe możliwości wiary, które zbliżają jednych do drugich i są czymś pozytywnym także dla społeczeństwa jako całości. W ubiegłym roku Wasza Świątobliwość spotkał się z młodzieżą w Kolonii. Jestem przekonany, że Ojciec Święty doświadczył tam, iż młodzież jest gotowa i otwarta. Także papież został tam bardzo dobrze przyjęty. Czy podczas tej zbliżającej się podróży znajdzie się specjalne przesłanie dla młodych? - Bardzo się cieszę, iż są młodzi, którzy chcą się spotykać, razem przeżywać wiarę i zrobić coś dobrego. Otwartość młodzieży na dobro jest bardzo silna, wystarczy choćby pomyśleć o różnych formach wolontariatu. Zaangażowanie w to, by osobiście odpowiedzieć na potrzeby tego świata jest rzeczą naprawdę wielką. Pierwszym impulsem może więc być zachęta: Róbcie tak dalej! Szukajcie okazji do czynienia dobra! Świat potrzebuje waszej chęci pomocy, potrzebuje tego zaangażowania! Następne, szczególne słowo mogłoby być takie: odwaga podejmowania ostatecznych decyzji! Młodzi są bardzo hojni, jednak kiedy się podejmuje ryzyko decyzji na całe życie, czy to małżeństwa, czy kapłaństwa, odczuwa się lęk. Świat jest wciąż w dramatycznym ruchu: teraz mogę stale dysponować moim całym życiem z jego niespodziankami: czy podejmując ostateczną decyzję nie wiążę przypadkiem mojej wolności, czy nie pozbawiam się swobody decyzji? Obudzenie odwagi śmiałego podejmowania definitywnych decyzji, które w rzeczywistości są jedynymi umożliwiającymi rozwój, kroczenie do przodu i osiągnięcie w życiu czegoś wielkiego nie niszczy naszej wolności, ale nadaje jej odpowiedni kierunek w przestrzeni. Zaryzykować ten, można powiedzieć, skok w ostateczność i dzięki temu otrzymać pełnię życia. To z radością chciałbym przekazać. Ojcze Święty, pytanie dotyczące polityki zagranicznej. Nadzieje na przywrócenie pokoju na Bliskim Wschodzie w ostatnich tygodniach znacznie się zmniejszyły. Jaką rolę w rozwiązaniu tej sytuacji może odegrać Stolica Apostolska? W jaki sposób Wasza Świątobliwość osobiście może wpłynąć na rozwój sytuacji na Bliskim Wschodzie? - Oczywiście nie mamy politycznych możliwości ani nie chcemy dla siebie żadnej władzy politycznej. Pragniemy jednak zaapelować do chrześcijan i do wszystkich, którzy liczą się w jakiejś mierze ze słowami Stolicy Świętej, o zmobilizowanie wszelkich sił uznających, że wojna jest dla każdego najgorszym rozwiązaniem. Nikomu nie przynosi nic dobrego, nawet pozornym zwycięzcom. Wiemy o tym bardzo dobrze w Europie po dwóch wojnach światowych. Tym, czego wszyscy potrzebują, jest pokój. Istnieje silna wspólnota chrześcijańska w Libanie, są chrześcijanie wśród Arabów, nie brakuje ich w Izraelu. A chrześcijanie z całego świata angażują się na rzecz tych drogich nam krajów. Istnieją siły moralne, które gotowe są dać do zrozumienia, iż jedynym rozwiązaniem jest to, że musimy żyć razem. Te siły pragniemy zmobilizować. Politycy muszą znaleźć drogi, by nastąpiło to jak najprędzej, a przede wszystkim w sposób trwały. Jako biskup Rzymu jest Wasza Świątobliwość następcą św. Piotra. Jak posługa Piotrowa powinna wyglądać w dzisiejszych czasach, jak wygląda relacja między zasadą kolegialności a prymatem Piotrowym? - Istnieje tu oczywiście pewne napięcie, ale i równowaga. I tak powinno być. Różnorodność i jedność powinny wciąż odnawiać wzajemne odniesienie, a to musi znajdować wciąż na nowo odzwierciedlenie w zmieniających się warunkach świata. Obecnie mamy do czynienia z nową "polifonią kultur", w której Europa nie gra już pierwszych skrzypiec, ale wspólnoty chrześcijan różnych kontynentów zdobywają swoje własne miejsce i nabierają własnych barw. Musimy wciąż na nowo uczyć się tej fuzji różnych składników. W tym celu rozwinęliśmy różne rodzaje narzędzi: tak zwane wizyty "ad limina" biskupów, które zawsze istniały, a teraz są lepiej wykorzystywane, by naprawdę spotkać się ze wszystkimi instancjami Stolicy Świętej, a także ze mną. Ja osobiście rozmawiam z każdym biskupem. Rozmawiałem już prawie ze wszystkimi biskupami Afryki i z wieloma biskupami Azji. Teraz przybędzie Europa Środkowa, Niemcy, Szwajcaria. Myślę, że w tych spotkaniach, w których centrum w szczerej wymianie myśli styka się z peryferiami, rozwija się owa właściwa relacja wzajemna, dająca się opisać pojęciem "zrównoważonego napięcia". Mamy też inne narzędzia, jak synod, konsystorz, których zamierzam regularnie używać i które pragnąłbym jeszcze rozwinąć. Chodzi o to, by nawet bez narzucania reżimu obrad można było razem przedyskutować aktualne problemy, poszukać rozwiązań. Z jednej strony wiemy, że papież żadną miarą nie jest jakimś monarchą absolutnym, ale powinien - jak się to mówi - uosabiać ogół złączony w słuchaniu Chrystusa. Tym niemniej istnieje świadomość, że potrzeba instancji jednoczącej, która zarazem zapewniłaby niezależność od sił politycznych i że "chrześcijańskość" nie powinna zbytnio utożsamiać się z narodowością. Chodzi o tę właśnie świadomość, która czuje potrzebę instancji wyższego rzędu tworzącej jedność w dynamicznej integracji całości, a z drugiej strony przyjmuje i wspiera różnorodność. Ta świadomość jest niezwykle silna. Dlatego sądzę, że naprawdę istnieje głębokie wewnętrzne przekonanie do posługi Piotrowej, które wyraża się w pragnieniu dalszego jej rozwoju tak, aby odpowiedzieć zarówno na wolę Bożą, jak i na potrzeby czasów. Niemcy jako ojczyzna Reformacji są w sposób oczywisty szczególnie naznaczone relacjami międzywyznaniowymi. Odniesienia ekumeniczne to rzeczywistość delikatna, napotykająca coraz to nowe trudności. Jakie Wasza Świątobliwość widzi możliwości polepszenia stosunków z Kościołem ewangelickim albo jakie trudności widzi na tej drodze? - Może warto zwrócić przede wszystkim uwagę na to, że Kościół ewangelicki reprezentuje znaczącą różnorodność. W Niemczech mamy, jeśli się nie mylę, trzy większe wspólnoty: luterańską, reformowaną i Unię Pruską. Ponadto powstają liczne tak zwane wolne Kościoły, a w obrębie Kościoła tradycyjnego ruchy takie, jak "Kościół Wyznawców" itd. Chodzi więc o pewną wielokształtną rzeczywistość, z którą powinniśmy rozpocząć dialog w poszukiwaniu jedności z szacunkiem dla wielości opinii i z którą chcemy współpracować. Myślę, że pierwszą rzeczą do zrobienia jest to, byśmy w naszym społeczeństwie razem zatroszczyli się o przejrzystość najważniejszych zasad etycznych, o to by je określić i wprowadzić w życie. W ten sposób uda się zapewnić etyczną spoistość społeczeństwu, bez której nie da się zrealizować ostatecznego celu polityki, to znaczy sprawiedliwości dla wszystkich, pomyślnego współistnienia i pokoju. Myślę, że w tym kierunku już wiele się dzieje, że już znajdujemy się naprawdę razem na wspólnym fundamencie chrześcijaństwa wobec wielkich wyzwań moralnych. Oczywiście chodzi też o świadczenie o Bogu w świecie, który ma trudność w odnalezieniu Go, o czym już była mowa; o ukazywanie Boga w ludzkim obliczu Chrystusa; o zapewnienie ludziom dostępu do tych źródeł, bez których moralność jałowieje i traci punkt odniesienia; o dawanie radości, bo przecież nie żyjemy sami na tym świecie. Tylko w ten sposób rodzi się radość z wielkości człowieka, który nie jest jakimś "bublem procesu ewolucji", ale obrazem Boga. Musimy działać na tych dwóch płaszczyznach: tej dotyczącej wielkich odniesień etycznych i tej, która ukazuje - poczynając i kierunkując się ku owym wartościom - obecność Boga, i to konkretnego Boga. Jeśli tego dokonamy i przede wszystkim jeśli we wszystkich naszych środowiskach postaramy się uniknąć przeżywania wiary na sposób partykularny, odnosząc się do jej najgłębszych podstaw, wówczas być może nie dojdziemy tak szybko do zewnętrznych oznak jedności, jednak będziemy dojrzewać do jedności wewnętrznej, która z czasem - jeśli Bóg zechce - doprowadzi także do widzialnego zjednoczenia. - Przejdźmy do tematu rodziny. Ostatnio Wasza Świątobliwość uczestniczył w Światowym Spotkaniu Rodzin w Walencji. Kto uważnie słuchał, zauważył, że ani razu Ojciec Święty nie użył terminu "małżeństwo homoseksualne", nie mówił też o aborcji czy antykoncepcji. Obserwatorzy powiedzieli sobie: jest to coś niezwykle ciekawego! Widocznie jego zamiarem jest głoszenie wiary, a nie jeżdżenie po świecie jako "apostoł moralności". Czy Wasza Świątobliwość może to skomentować? - Oczywiście, że tak. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że w obu wypadkach miałem na każde wystąpienie po dwadzieścia minut. I jeśli ktoś ma do dyspozycji tak mało czasu, nie może zaczynać od mówienia NIE. Przede wszystkim trzeba wiedzieć, czego naprawdę chcemy, czyż nie? Chrześcijaństwo, katolicyzm nie są zbiorem zakazów, ale czymś pozytywnym. Ważne jest dostrzeżenie tego na nowo, ponieważ ta świadomość dzisiaj prawie zupełnie zaginęła. Mogliśmy usłyszeć bardzo wiele na temat tego, czego nie wolno, teraz trzeba powiedzieć: ależ my mamy coś pozytywnego do zaproponowania, że kobieta i mężczyzna stworzeni są jedno dla drugiego. Że hierarchia: seksualność, eros i agape wskazuje wymiary miłości i że na tym najpierw buduje się małżeństwo jako spotkanie mężczyzny i kobiety pełne szczęścia i błogosławieństwa, a następnie rodzinę, która gwarantuje kontynuację między pokoleniami, w której poszczególne pokolenia jednają się między sobą i gdzie mogą spotykać się także kultury. Przede wszystkim należy wskazać to, czego pragniemy. W drugim rzędzie można zobaczyć, dlaczego pewnych rzeczy nie chcemy. Trzeba dostrzec i zastanowić się nad tym, że nie jest katolickim wynalazkiem to, iż mężczyzna i kobieta są stworzeni dla siebie nawzajem, by ludzkość mogła dalej żyć. Wiedzą o tym wszystkie kultury. Jeśli chodzi o aborcję, dotyczy ona nie szóstego, ale piątego przykazania: "Nie zabijaj!". To musimy uznać za oczywiste i zawsze musimy powtarzać: osoba ludzka powstaje w matczynym łonie i jest nią aż do ostatniego tchnienia. Człowiek zawsze musi być szanowany jako człowiek. To staje się bardziej zrozumiałe, jeśli wcześniej wskaże się to, co pozytywne. Na całym świecie wierzący oczekują od Kościoła odpowiedzi na najpilniejsze globalne problemy jak AIDS czy przeludnienie. Dlaczego Kościół katolicki kładzie nacisk na moralność, zamiast podjąć konkretne próby rozwiązania kluczowych problemów ludzkości, jak to się dzieje chociażby na kontynencie afrykańskim? - Tak, to jest problem: czy naprawdę tak wielki nacisk kładziemy na moralność? Powiedziałbym, i jestem tego coraz bardziej pewny po rozmowach z afrykańskimi biskupami, że sprawie fundamentalnej, jeśli chodzi o postęp na tym polu jest na imię edukacja, formacja. Postęp może być prawdziwy jedynie wtedy, gdy służy ludzkiej osobie, jeśli sam człowiek wzrasta, i to nie tylko w sensie wzrostu możliwości technicznych, ale także w zakresie zdolności moralnych. I myślę, że prawdziwym problemem w naszej sytuacji historycznej jest brak równowagi między nieprawdopodobnie szybkim wzrostem naszych możliwości technicznych a zdolnościami moralnymi, które nie wzrosły w sposób proporcjonalny. Dlatego formacja osobowa jest prawdziwą receptą, powiedziałbym kluczem do wszystkiego. I to także jest naszą drogą. Ta formacja posiada, mówiąc pokrótce, dwa wymiary. Przede wszystkim oczywiście musimy się nauczyć, uzyskać wiedzę, zdolność, know how - jak się mówi. W tym kierunku Europa, a w ostatnich dziesięcioleciach także Ameryka, uczyniły bardzo wiele i to jest sprawa bardzo ważna. Ale jeśli szerzy się tylko know how, jeśli się naucza tylko jak budować i używać maszyn albo jak korzystać ze środków antykoncepcyjnych, wtedy nie można się dziwić, że w końcu mamy do czynienia z wojnami czy z epidemią AIDS. Albowiem potrzebujemy dwóch wymiarów: konieczne jest - jeśli tak mogę powiedzieć - jednoczesne formowanie serca, dzięki czemu człowiek zyskuje punkty odniesienia i uczy się właściwego korzystania z techniki. I właśnie to staramy się robić. W całej Afryce, a także w wielu krajach Azji posiadamy wielką sieć szkół wszelkich stopni, gdzie przede wszystkim można się czegoś nauczyć, otrzymać prawdziwą znajomość rzeczy, zawodowe kwalifikacje, a dzięki temu dochodzi się do niezależności i wolności. I w tych szkołach staramy się nie tylko przekazywać know how, ale formować osoby, które pragnęłyby się jednać, które wiedziałyby, jak budować, a nie burzyć, które posiadałyby niezbędne punkty odniesienia, by umieć współistnieć. W przeważającej części Afryki relacje muzuł-mańsko-chrześcijańskie są wzorowe. Biskupi wraz z muzułmanami utworzyli wspólne komitety, by zobaczyć, jak wprowadzać pokój w sytuacjach konfliktu. A sieć szkół, doskonalących zawodowo i po ludzku, uzupełnia sieć szpitali i ośrodków opieki, która dociera do nawet najbardziej odległych wiosek. I w wielu miejscach, także po wszystkich zniszczeniach wojennych, Kościół stanowi jedyną siłę, która pozostaje nienaruszona. Taka jest rzeczywistość! I tam gdzie się leczy, także z AIDS, tam z drugiej strony daje się wychowanie, które pomaga ustanowić właściwe relacje z innymi. Dlatego uważam, że powinno się ukazywać ten prawdziwy obraz, zamiast wizji wyłącznego rozsiewania wokół zakazów. Właśnie w Afryce dużo się robi na rzecz integrowania różnych wymiarów formacji, tak aby stało się możliwe przezwyciężenie przemocy czy epidemii, do których należy zaliczyć także malarię i gruźlicę. Ojcze Święty, chrześcijaństwo rozszerzyło się na świecie poczynając od Europy. Obecnie wielu uważa, że przyszłość Kościoła należy do innych kontynentów, czy to prawda? Jaka przyszłość czeka chrześcijaństwo w Europie, gdzie wydaje się ono sprowadzać do prywatnych poglądów wyznawanych przez mniejszość? - Przede wszystkim chciałbym tu wprowadzić pewien światłocień. Tak naprawdę, jak wiadomo, chrześcijaństwo wyrosło na Bliskim Wschodzie i przez długi czas jego główny nurt rozwojowy pozostawał tam rozszerzając się na Azję dużo bardziej niż myślimy dzisiaj, po zmianach, jakie przyniósł ze sobą islam. Z drugiej strony właśnie z tego powodu oś chrześcijaństwa wyraźnie się przesunęła ku Zachodowi i Europie, a Europa - i z tego jesteśmy dumni - wpłynęła następnie na dalszy rozwój chrześcijaństwa, także w jego wielkich nurtach intelektualnych i kulturowych. Tym niemniej uważam, że ważne jest pamiętanie o chrześcijanach Wschodu. Istnieje bowiem ryzyko, że ci, którzy od zawsze byli tam ważną mniejszością skutecznie wpływającą na otaczający świat, teraz wyemigrują. I to jest wielkie niebezpieczeństwo, że właśnie te miejsca pochodzenia chrześcijaństwa zostaną pozbawione chrześcijan. Myślę, że musimy wiele im pomagać, aby mogli tam pozostać. Ale powróćmy do pytania. Europa stała się oczywiście centrum chrześcijaństwa i jego ruchu misyjnego. Dzisiaj to inne kontynenty, inne kultury z podobną siłą budują dzieje świata. W ten sposób rośnie liczba głosów w Kościele, i dobrze, że tak jest. Dobrze, że mogą dochodzić do głosu odmienne temperamenty i różne przymioty Afryki, Azji i Ameryki, w szczególności Ameryki Łacińskiej. Wszystkie te cechy są oczywiście naznaczone nie tylko słowem chrześcijaństwa, ale także przesłaniem tego świata, które niesie - także na inne kontynenty - rozdzierającą próbę, jakiej doświadczyliśmy my sami. Wszyscy biskupi z innych stron świata opowiadają: wciąż potrzebujemy Europy, nawet jeśli Europa jest tylko jakąś częścią większej całości. Wciąż na nas spoczywa odpowiedzialność, pochodząca z doświadczenia, z nauk teologicznych, które tu zostały rozwinięte, z naszego doświadczenia liturgicznego, naszych tradycji, także z doświadczeń ekumenicznych, jakie zgromadziliśmy. To wszystko jest bardzo ważne także dla innych kontynentów. Dlatego nie wolno nam dziś się poddawać, użalając się nad sobą i mówiąc: jesteśmy tylko mniejszością, starajmy się utrzymać przynajmniej w tej niewielkiej liczbie. Powinniśmy zachować żywotny dynamizm, otworzyć się na wymianę, tak aby z zewnątrz zaczerpnąć nowych sil. Dzisiaj mamy hinduskich i afrykańskich kapłanów, zarówno w Europie, jak i w Kanadzie, gdzie wielu księży afrykańskich pięknie pracuje. To znaczy właśnie dawać i otrzymywać. Ale jeśli w przyszłości więcej otrzymamy, powinniśmy także nadal z siebie dawać z rosnącą odwagą i dynamizmem. Tłumaczenie Beata Zajączkowska Tygodnik "Gość Niedzielny" Nr 34 - 20 sierpnia 2006r. .. |